piątek, 4 października 2024

Sunrise, sunset...

 Ostatnie dni były fatalne, znowu stoczyłam wojnę nuklearną z moją matką i dzisiaj przez większość dnia byłam z tego powodu bez sił. Nie będę tutaj pisać szczegółów ani nakreślać sytuacji, po prostu relacje moje z moją rodziną generacyjną, a szczególnie matką, nie są teraz ani łatwe, ani dobre.

Jeśli relacja moja i mojej matki ma się kiedykolwiek polepszyć czy nawet uratować, MUSZĘ się stąd wyprowadzić. Na szczęście wieści od teściów są pomyślne. Ogarnęli swój palący problem z pewną nieodpowiedzialną osobą, która narobiła kaszany i myślę, że za niecałe dwa tygodnie ruszymy za naszymi sprawami. :) 

W mieszkaniu mamy trwa remont, ale najgorsze za nami. Zostało położenie paneli i pomalowanie ścian. Temat póki co zmierza ku końcowi - stanęło na jednym pokoju. W sumie są: nowa instalacja elektryczna, nowe drzwi wewnętrzne i ościeżnice, całkowity remont średniego pokoju (tego, w którym się gnieździmy). Wydaje się, że to mało (bo są jeszcze dwa pokoje, kuchnia, łazienka i malutki przedpokój), ale poszło na to tyle pieniędzy, że głowa mała. Takie są efekty zapuszczenia mieszkania przez 20 lat. Mama jest trochę sama sobie winna, ale trochę nie, bo to wszystko jest skomplikowane. 

Mój humor poprawia myślenie o naszym przyszłym miejscu. Obgadujemy różne rozwiązania techniczne, zastanawiamy się jakie prace trzeba będzie wykonać, myślimy nad meblami, nad osiatkowaniem balkonów (bo kitki).

A potem myślę o czekającej mnie w listopadzie operacji przepukliny okołopępkowej i dostaję lęków... Hydro znowu idzie w ruch i tak w kółko. 

Jutro mamy jechać z moją matką do Obi, żeby pooglądała panele podłogowe i dostępne kolory farb. Trochę mi się nie chce, ale powiedziałam jej, że możemy ją wziąć, no to weźmiemy. Trochę mam dość tego chaosu i kilku innych rzeczy. 

No i znowu miałam rozkminy o internetach... Nie usunę FB. Bo FB to nie tylko trolle, hejt, wyzwiska, chamstwo, spam i scam. Za pomocą FB można również czynić dobro. Zaangażowałam się w bazarek charytatywny dla pani, która ma pod opieką mnóstwo kotków, ale nie ma fundacji - jakkolwiek trzeba tę trzódkę leczyć i wykarmić. Co jakiś czas podsyłałam jej jakąś karmę, żwirek czy coś, a teraz wystawiam różne fakty na bazarku. Z okazji porządków po remoncie i perspektywy przeprowadzki pewnie wpadnie ich więcej. 

Poza tym bez zmian będę sobie publikować rysunki i inny kontent na pejach. Prywatne konto na Insta bardzo zawęziłam, konto ze zdjęciami zostaje jak było. Forum Schizotypowo ładnie się rozwija i cieszę się, że ludzie tam piszą. Inne tak sobie, ale jakiś ruch jednak jest, co do trzeciego zobaczymy czy będzie się opłacało odnowić domenę. Jeszcze jest czas na takie plany i rozmyślania. 

Odkąd ogarnęłam i zrozumiałam, że moja potrzeba bycia zauważonym i docenionym to "tylko" pokłosie mojej traumy z dzieciństwa, a nie braku talentu czy bycia zjebem, jest mi dużo łatwiej. Nabrałam dystansu do wielu spraw. Rysuję już tylko dla przyjemności i własnej satysfakcji. Po prostu, co chcę, jak chcę, tak jak mam ochotę, tak jak lubię. A jak ktoś skrytykuje? Subtelnie pokażę mu gdzie są drzwi. Moje życie, moje zasady. 

Prawdopodobnie pousuwam też osobne strony z komiksami i wrzucę to wszystko po prostu do odpowiednich kategorii na moim głównym blogu. Czy ktoś poza ludźmi z Discorda będzie to czytać? Nie wiem i w sumie to nie ma znaczenia. Za dużo mam tych pierdołek, porozsypywanych tu i tam. Trochę mi się nie chce. I czuję coraz silniejszą potrzebę izolacji. Postępuje bardzo powoli, ale też wyraźnie ją czuję. Z chęcią pożegnam ten kurwidołek, w którym przez 38 lat spotkało mnie niewiele miłych rzeczy, za to całe mnóstwo bardzo złych. I z chęcią pożegnam się z ludźmi, którzy zadawali się ze mną tylko dlatego, że wyświadczałam im darmowe przysługi albo że akurat im się nudziło. A już z największą chęcią zmienię nazwisko ojca na nazwisko Misia. 

Jedyne co, to chciałabym bardziej skupić się na czytaniu i graniu, bo to akurat idzie mi wyjątkowo słabo. No i jest też plan na siłownię, ale to dopiero po przeprowadzce - raz, że finanse, a dwa, muszę się przecież zregenerować po operacji.

Kupiłam sobie wczoraj w Housie bluzę i plecak, bo były przecenione. Mój facet, który jest zbyt ogromnym Niedźwiedziem żeby móc kupować ubrania w sieciówkach, dostał za to skarpetki (Halloweenowe i ze Sponge Boba :)). W planach jest wypad do Ikei, ale to chyba dopiero jak wrócimy od teściów, bo nie chcę przed rentą wydawać zbyt dużo pieniędzy. 

A my... Czekamy. Teraz ten fragmencik pewnego mało znanego wiersza nabiera dla mnie zupełnie nowego znaczenia. 

piątek, 27 września 2024

co następuje...

 Krótko i na temat:

- Wczoraj, korzystając z faktu, że Niura jest u mojej mamy, byliśmy w ogrodzie botanicznym. Przetestowałam aparat, wyszło chyba dobrze, jestem zadowolona. :) Fotorelacja tutaj

- Mój główny blog zmienił trochę imidż, lubię ten szablon, bo przynajmniej ma przejście z trybu jasnego na ciemny

- Moje konto na Instagramie ma nową nazwę. Kontent ten sam. :) 

środa, 25 września 2024

Konie po westernie

 Dzień był bardzo intensywny i padamy już trochę na ryj. 

Faktem oczywistym jak to, że woda jest mokra jest, że nasza energia jest mocno limitowana. Marzył mi się dzisiaj spacer do ogrodu botanicznego w celu przetestowania nowego aparatu, ale niestety okazało się, że robota zawaliła nas po uszy.

Miś wyniósł całą resztę śmieci po wymianie drzwi, czyli szyby ze starych drzwi i rozczłonkowane ościeżnice (metalowe i drewniane), ja mu trochę pomogłam, ale niewiele, bo jak pisałam nie mogę dźwigać i jestem słabsza od muszki owocówki ze złamaną nogą. 

Ale też starałam się zrobić coś pożytecznego. Przeniosłam wszystkie kwiatki z parapetu w naszym pokoju na inne okna, podlałam je, puściłam pranie, wyniosłam śmieci (papier i plastik). Potem pojechaliśmy z moją mamą na zakupy, bo trzeba było kupić paszę dla kitków (trochę mnie to mierzi, że moja mama karmi je na każde miauknięcie, podczas gdy one nie powinny już tyle jeść, bo są prawie dorosłe... no ale na razie siedzą z babcią) oraz kilka rzeczy do jedzenia. Byliśmy wszyscy zmęczeni, więc na obiad była pizza (hawajska). 

Wieczorem wróciliśmy do domu i akurat wbił malarz, który nie będzie malować, żeby przynieść sobie zawczasu narzędzia. Ustaliliśmy, żeby jednak zaczął w poniedziałek, bo niestety nie wyrobiliśmy się z odsuwaniem mebli. Trzeba będzie jeszcze pościągać wszystkie książki z jednej z półek (trochę ich jest), no i matka musi się ustosunkować do kwestii zamówienia nowej szafy. Ona niestety ma duży sentyment do starych śmieci i nie znosi wydawać pieniędzy na cokolwiek, bo rzekomo nigdy ich nie ma (to pewnie przez jej zaburzenia lękowo-jakichśtam). Czasem jeszcze mnie to denerwuje (ta, byłam przez lata naznaczona parentyfikacją), a potem myślę sobie, że to jej życie i jej rzecz. 

Sprawa z inbą z Miśną rodziną nie posunęła się do przodu - w sensie, Miś nie dzwoni póki co do rodziców, bo znowu powiedzieli mu kilka przykrych i niesprawiedliwych słów. Na ogół myślę, że to wszystko się uda i będzie ok, poradzimy sobie ze wszystkim, rodzina pomoże... a czasem nachodzi mnie takie zwątpienie... Staram się nie poddawać i myśleć pozytywnie. Prawo przyciągania, c'nie?

Na razie jest co robić w mieszkaniu mojej matki. 

Jakoś się w końcu wygrzebiemy z tego bajzlu... 

Czasem miewam lęki, czasem czuję się ok, ale teraz jestem po prostu zmęczona. 






poniedziałek, 23 września 2024

teraz i wtedy

 Dzień raczej słaby. Miś się źle czuł, ja za nim, ale jakoś wieczorem pozbieraliśmy się do kupy. Przekonałam się, że znowu nie panuję nad agresją (tym razem "tylko" słowną), aż mnie ziomek upomniał i miał rację. Dodatkowo miałam spory dołek, bo niechcący wystraszyłam naszą koteczkę, a ona wciąż nie jest w pełni oswojona i przeżyła przeze mnie stres. :( 

Poza tym niewiele zrobiłam, podlałam kwiaty na balkonie, puściłam dwa prania, byłam z mamą w Lidlu. Myślałam o graniu i rysowaniu, ale jakoś mi się nie chce, a robi się coraz później... Mieliśmy też jechać do Obi, ale nie było ani nastroju, ani ochoty. 

Nasz słaby stan jest spowodowany inbą jaka wydarzyła się wczoraj w rodzinie mojego Misia, po prostu pewna osoba mająca problemy ze zdrowiem odwaliła po całości i teraz mamy ciężką rozkminę czy nie narobiła po drodze jakichś długów, co niestety może mieć negatywny wpływ na ważną dla nas sprawę... 

Trochę nie wiem co z tym zrobić i jak to ugryźć... Może terapeutka będzie mieć jakiś pomysł. 

Tymczasem jutro będę czekać niecierpliwie na kuriera. :) Tia, kupiłam sobie na raty (do udźwignięcia, spokojnie moje stroskane ziomy XD) lustrzankę Canon EOS 2000D. Bo miałam rozkminę, że kurdebele, fotografuję od 19 lat, różnymi aparatami, różnymi telefonami, a w sumie nie mam żadnej wiedzy teoretycznej o fotografii, nie znam zasad, nie znam pojęć. Paradoksalnie nie przeszkadza mi to w zrobieniu od czasu do czasu jakiegoś niezłego zdjęcia, ale... Mam ochotę nauczyć się fotografii. :) Po prostu, zwyczajnie, dla siebie, dla naszych spacerów, dla własnej satysfakcji. 

Mój ojciec też lubił robić zdjęcia, sam wywoływał je w babcinej łazience. Robił bardzo dobre zdjęcia, niestety kiedy miałam plus minus 4 latka, porzucił swoją pasję, by całkowicie zagłębić się w nowej - piciu wódy. 

Jego zdjęcia są tutaj, w mieszkaniu mojej mamy, w pudle na najwyższej półce w naszej szafie. Przed przeprowadzką przejrzę je i co lepsze zabiorę do naszego nowego gniazdka. Ładnie je oprawię i będą przypominać mi o dobrych stronach mojego ojca (tak, miał takie).

Przypominam, że moje jakże bogate archiwum fotograficzne sukcesywnie wrzucam na mojego głównego bloga. Od czasu do czasu wrzucam też coś na Instagram.

No i dodatkowo (to w kwestii zakupów) jutro będą do odbioru (tym razem w sklepie stacjonarnym) słuchawki SteelSeries Arctis Nova 1 PS. Wybrałam je, bo raz widziałam na żywo i spodobały mi się - a wolę gąbkę niż tę chamską dermę, która potem się łuszczy i kruszy, a dwa - te białe jakoś szczególnie mi się spodobały. 

I w sumie to tyle na dzisiaj. :)

piątek, 20 września 2024

Because

 Przed południem przyszedł malarz, tak, ten który nie będzie nic malować i zrobił rekonesans. Powiedział, że zadzwoni do mamy lub do mnie w weekend i da znać kiedy ostatecznie zacznie pracę. Czeka nas wyniesienie wszystkiego z pokoju i jest to przerażające. A potem z drugiego. I trzeciego.

Tymczasem trochę ogarnialiśmy otocznie... Miś wziął się za piłowanie ościeżnic, żeby było łatwiej to wynieść, a potem wynosiliśmy gruz do big baga. W sumie, wynosiliśmy to za dużo powiedziane, bo ja wyniosłam może jedno wiaderko - przez przepuklinę i fakt, że mam siłę fizyczną na poziomie muszki owocówki, pomocnik ze mnie jak z koziej rzici trąbka. Ale za to umyłam naczynia.

Narobiło się od tego wszystkiego mnóstwo smrodu i pyłu, ale co zrobić. Tak to jest z remontem.

Jutro ciąg dalszy, tym razem Miś będzie ciąć drzwi - te stare drzwi ważą naprawdę dużo, a ja niestety nie mogę mu pomóc z wyniesieniem ich na śmietnik... Metalowe ościeżnice trafią do big baga, ale obstawiamy, że zaraz zabiorą je poszukiwacze złomu. 

Po 15:00 pojechaliśmy do mieszkania po babci, poszłam z mamą do Lidla i Action. W Action kupiłyśmy rękawice robocze i ichnią torbę w śliczne jesienne zwierzątka. xd Na obiad było tak zwane chińskie, bo już nikomu nie chciało się nic gotować. Miś zamówił to co zawsze, mama makaron z warzywami, a ja zjadłam jakiegoś kurczaka po wietnamsku, pyszna panierka, ale mięso z udek takie sobie. Wolę filet zwykły albo w cieście kokosowym. :) Szkoda, że nie ma filetu w tej panierce po wietnamsku. 

Wieczorem mama wzięła psicę i poszła nas odprowadzić do auta, my wróciliśmy do domu i nie wiadomo kiedy zrobiła się 23:00. 

W końcu podłączyłam tablet i wzięłam się za rysowanie, bo przez te hece z witaminą B12 miałam dość spory chaos w głowie. Ciężko mi szło, bo znowu miałam moje dobrze mi znane problemy z koncentracją i wena mi ciągle gdzieś uciekała. 
No ale powiedzmy, że praca jest w 98% skończona. Jakkolwiek, to bardzo prosty rysunek. Lepsze to niż nic. Muszę znowu wrócić do formy... 

Tymczasem leki i do spania.

czwartek, 19 września 2024

Witamina B12 weszła za mocno

  Nie, ten tytuł to nie żart. 

Odpowiednia suplementacja w leczeniu schizofrenii i pokrewnych to temat na poemat. Ilu ludzi, tyle sposobów i opinii. Co szkodzi jednemu, pomoże drugiemu, a u trzeciego nie będzie w ogóle żadnego efektu... Ludzie "z branży" wymieniają się różnymi trikami i sposobami, ale wiadomo - wszystko na własne ryzyko. 

Kontekst: mam 38 lat, objawy psychotyczne zaczęły się u mnie w liceum (od lat nie mam żadnych), leczę się od października 2006 roku. Jestem w terapii i biorę grzecznie leki, w tym neuroleptyki. 

Nie jestem jakąś newbie, znam siebie, znam swoje jazdy, znam swój łeb i swoją chorobę. Dodatkowo nie mieszkam sama, jest ze mną mój narzeczony, który od razu reaguje jak coś mi się dzieje. 

No i tu i tam słyszy się, że w schizofrenii i pokrewnych ważna jest suplementacja witaminy B12. Ziomek kupił paczkę tabsów po 100 jednostek. Ja kupiłam w aptece jakieś forte, po 400 jednostek. Początkowo wszystko było ok, ale od dwóch dni zaczęłam czuć ogromne rozdrażnienie, nerwowość i agresję. Źle spałam. I nawet wczoraj rano śmieszkowałam, że muszę wziąć hydro, bo jeszcze kogoś pobiję i mnie zgarną do szpitala...

Faktycznie rano wzięłam hydro, uspokoiłam się, wygadałam u terapeutki i trochę zeszło ze mnie to ciśnienie... Podczas obiadu i wizyty u mamy też było w porządku, pomijając fakt, że często bolał mnie brzuch i głowa. Ale to przecież równie dobrze mogły być somaty, bo mam je bardzo często...

No i wyszło, że jednak nie. Po południu wzięłam drugie hydro na wyciszenie (doktorek mówi, że 40 mg w ciągu doby mogę spokojnie brać, jeśli mam taką potrzebę), zaczęłam zamulać, ale było ogólnie ok, aż tu nagle... W pobliżu naszych okiem wydzierał się jakiś pijany kibol. W tej okolicy to ogólnie standard, ale usłyszałam dwa pojedyncze słowa, które wzbudziły moją czujność... Bo tak się składa, że naczelny osiedlowy alkoholik (praktykujący małpie zachowania typu wrzeszczenie na ulicy) to koleś w moim wieku, którego pamiętam ze szkoły (w której byłam bez litości gnojona), a potem był facetem takiej jednej idiotki, z którą miałam wątpliwą przyjemność studiować (notorycznie naśmiewała się ze mnie ze swoją równie zidiociałą przyjaciółką - baby mające wtedy 25 lat, a mózgi gimnazjalistek)...

No i "układanka" ułożyła się w "całość". Pojawiło się znane poczucie zagrożenia, irracjonalny strach i wielki niepokój... Tak bardzo dawno tego nie czułam, że w pierwszej chwili zapomniałam... Tak, właśnie tak zaczynają się objawy psychotyczne. 

Ale ok, zaczęłam racjonalizować. Nie mam z tym gościem żadnego beefu - a nawet jeśli on ma jakiś problem z moją osobą, to jego zmartwienie. Jesteśmy dorosłymi ludźmi, nie dzieciakami z patologicznej szkoły lat 00. To nie ja zachowuję się jak upośledzony szympans. Po drugie, gdyby tylko z jakiegokolwiek powodu wyskoczył do mnie z łapami, mój facet - zwany Misiem z miłości i z postury niedźwiedzia - przypierdoli mu, mówiąc kolokwialnie. Teściowa też pomogłaby go udupić, bo z racji zawodu ma taką możliwość. 

Wzięłam 74 mg Latudy i po dłuższej chwili poszliśmy spać. Spało mi się dobrze, nie śniły mi się żadne bzdury i było ok. Teraz tylko trochę boli mnie głowa, ale psychicznie jestem stabilna. 

...więc powiedzmy, że mimo bólu głowy i barków jestem gotowa na nowy dzień. Dzisiaj chcemy jechać z moją mamą na zakupy, chciałam też w końcu porysować - bo wcześniej nie byłam w stanie, zobaczymy co z tego wyjdzie. Muszę też kupić jakąś dużą doniczkę (w Auchanie) i lepy na ziemiórki (na Allegro - ta, rozpoczynamy coroczną akcję eksterminacji tego syfu). To tyle.

wtorek, 17 września 2024

co za dzień...

 Miałam zacząć ten blog optymistycznym wpisem, ale dzisiaj się kur*a nie da. Dzień był naprawdę słaby. 

Ostatnio ciężko mi znaleźć spokój i równowagę, mnóstwo rzeczy mnie denerwuje, a nawet doprowadza do furii. Czuję silne emocje, nieadekwatne do sytuacji i nie zawsze nad nimi panuję. Ale to podobno proces - tak twierdzi terapeutka, do której swoją drogą zapomniałam napisać czy wróciła już z urlopu.

Dzisiaj wychodziłam z siebie kilka razy, albo naprzemiennie coś mnie dołowało. 

Na koniec w ramach podsumowania tego gównianego dnia oczywiście dostałam somatów. Mam zawsze dwie opcje do wyboru: albo ból brzucha, albo nerwoból w barku i łopatce... Tym razem przypadł mi ból brzucha, na szczęście No-Spa i Hydroksyzyna dały radę.

Chciałoby się teraz wrzucić tu jakąś mądrość rodem ze szkolnej toalety z lat 90 typu "życie jest jak papier toaletowy"... Ale była też druga, że nawet ten papier toaletowy wie, że trzeba się rozwijać. 

Jakby tego wku*wu było dziś mało, zepsułam moje forum psychiatryczne (to prywatne). Konkretnie, chyba, bazę danych - cokolwiek zrobiłam, nie mam siły ani ochoty się z tym użerać. I w sumie dobrze się stało, bo jedna osoba tam wcześniej dość mocno mnie zdenerwowała. Wiem, że nie zrobiła tego celowo ani tym bardziej złośliwie, ale jednak mnie to ubodło. No cóż, może dla starej ekipy śp. pan admin był fajny i miły - bo to nie ich wyzywał w psychozie publicznie od najgorszych i oskarżał o niestworzone rzeczy... Przypomniałam sobie to wszystko, a zwłaszcza fakt, że jego obelgi były wyłącznie wynikiem psychozy, bo ja mu nic złego nie zrobiłam. Miałam przez typa cały tydzień wyjęty z życiorysu, a moje stany lękowe sięgnęły Himalajów (znał wszystkie moje dane i adres). A typek, którego przed nim broniłam też okazał się później kawałem buca. Działo się, niestety... Czasami internet to naprawdę serious business.  

No i starasz się, robisz coś, a tu komuś nie pasuje, bo "było lepiej"... 

W końcu podjęłam jakąś decyzję. Bo brakuje mi takiego miejsca jak to stare forum w czasach sprzed upadku... No i proszę: k l i k Nie wiem, czy ktoś ze starej ekipy tam wbije, czy może się na mnie obrażą, że ciągle coś mieszkam i zmieniam... Przyzwyczaiłam się, że co chwila ktoś się na mnie obraża i pewnie za moment nie będę mieć nawet znajomych z internetu. To wszystko też jest skutkiem tego, że przed 35 lat swojego życia funkcjonowałam w totalnym chaosie. I chociaż moje życie zmieniło się na dużo lepsze, to jednak 3 lata to wciąż za krótko... 

W ogóle po co mi ten blog? Założyłam, żeby pisać tu krótko o drobnicy związanej z moją chorobą, ale bez uzewnętrzniania się i dramatyzowania. 

Tak sobie tu czasem coś niezobowiązująco napiszę. :)