piątek, 11 października 2024

palę mosty, zrobię pęgę

 Ostatnio było słabo. Nie wiemy na czym stoimy i trzeba się dowiedzieć. Czy pewne ważne osoby zechcą nam pomóc, czy może zostaniemy na lodzie...? Okaże się. 

Wiem, że nie ma sytuacji bez wyjścia, zawsze jest rozwiązanie, zawsze znajdzie się pomysł. 

Póki co dałam sobie spokój z Inktoberem, po prostu zamiast chęci do zabawy zaczęłam czuć presję. A co to za radość, rysować pod presją i wręcz przymusem...? Zwłaszcza, że i na co dzień nie brakuje mi pomysłów... za to weny i chęci - owszem. 

Widocznie nie jestem jeszcze odpowiednio zregenerowana psychicznie. A może po prostu wszystko się zmieniło i tyle, a ja znajdę przyjemność w czymś innym. 

Tymczasem remont trwa, jutro malarz nie przyjdzie, bo ściany jeszcze nie zdążyły wyschnąć no i bez sensu, żeby się fatygował. Ma przyjść w niedzielę. Mam nadzieję, że wyrobi się do tej środy, bo już mamy potąd tego chaosu i burdelu. Zostało malowanie ścian, założenie paneli (dzisiaj przywiózł je kierowca z Obi) i jeszcze kilka drobiazgów. Chciałabym, żeby kotki i psica wróciły już do domu... 

Chciałam jeszcze pojechać do Ikei po półki i kilka rzeczy, ale nie wiem jak to wyjdzie finansowo i wszystko wskazuje na to, że póki co będzie dupa a nie zakupy. 

Dzisiaj przyszedł polecony, że komisję w sprawie nowego orzeczenia o niepełnosprawności będę mieć dopiero 29 listopada. Zdenerwowało mnie to, bo - mimo że orzeczenia wydane w pandemii są ważne pół roku dłużej - prawo do zasiłku pielęgnacyjnego wygasa no i będę bez niego do plus minus stycznia. Nie są to jakieś wielkie pieniądze, ale zawsze coś. Urząd tak odległy termin uzasadnił tym, że nie mają pod ręką żadnego psychiatry do komisji (bo to nie ZUS i się starają, trochę mnie to bawi), ale mam możliwość odwołania się. I zamierzam z niej skorzystać, bo 20 listopada idę przecież na operację przepukliny. Oczywiście przepuklina to maksymalnie trzy dni w szpitalu, ale też nie wiem jak się będę czuła itp. 

Z lepszych newsów, które napawają mnie optymizmem: kupiliśmy takie coś. Ja za bardzo nawet nie wiem czy można to nazwać jakimś jednym słowem :), ale mój Miś od dawna ma na to fazę i trochę pomysłów. To nie koniec inwestycji - kiedy odzyskam zdolność kredytową, kupimy drukarkę 3D Bambu Lab P1S Combo. Do drobnicy zostanie nasz stary Ender. 

Tym razem podchodzimy do tematu na spokojnie. Nie goni nas ZUS ani urząd skarbowy. Jeśli jakiś debil napisze nam coś niemiłego na socjalach, bez konsekwencji można go zablokować, bo nie jesteśmy firmą i możemy mieć wywalone. Może uda się cokolwiek wypromować. Zawsze cichutko siedziałam w kąciku, bo bałam się cudzej opinii i krytyki. Bałam się promować własną twórczość i to co robię i lubię. Byłam klaunem całe życie, przy Tobie zostałam lwicą, parafrazując mojego ulubionego rapera. A lwica ma pazury i kły i potrafi ich użyć.  

No i jeszcze na koniec pochwalę się (albo i nie), że ostatnio nawet trochę czytałam, ale marnie mi szło i znowu nie mam na to ochoty (a książka super). Nie wiem, nie wchodzą mi książki i nie wiem czego to wina. Regresu, zmęczenia, bycia zestresowanym, ciągłych somatów, lęków, niepokoju, neuroleptyków, choroby, nie wiem. 

Na pewno jestem przebodźcowana internetowym szitem. Ale na życie w cyfrowej ascezie jeszcze przyjdzie czas. 

Kupiłam sobie też Planescape Torment & Icewind Dale Enhanced Edition na Switcha i wyszło, że zapomniałam jak gra się w gry tego typu. XD Chyba będę musiała obejrzeć to i owo na YT... Ta, w czasach jak takie gry były na topie, to najpierw o własnym komputerze mogłam sobie co najwyżej pomarzyć, a potem twierdziłam, że nie umiem grać w nic poza FPSami. :') Ale nie obwiniam się już i mam dla małej/młodszej siebie dużo empatii. To poradziła mi terapeutka, spojrzeć na tę odrzuconą, samotną małą dziewczynkę i przytulić ją. 

Teraz ta dziewczynka jest już dojrzałą kobietą, ma kogoś, dzięki komu nie czuje się odrzucona ani samotna, ma też własne pieniądze i może kupić sobie grę jaką tylko zechce na platformę jaka tylko jej się zamarzy. Nie jest zdana na łaskę i niełaskę ludzi, którzy albo mieli ją w d... albo ostentacyjnie okazywali jej pogardę. Tak, okazywali pogardę małemu dziecku, którego jedyną winą było to, że urodziło i wychowało się w dysfunkcyjnej rodzinie. Rodzina, grono pedagogiczne, wychowawcy, opiekunowie, ksiądz wikary... Chociaż ksiądz wikary ma u mnie dług wdzięczności - bo to właśnie on zasiał ziarno, z którego wykiełkował potężny ateistyczny baobab. 

Jakkolwiek by nie było - przeszliśmy z Misiem, oboje, przez takie gówna i syfy, że hej. Byliśmy sami, samotni, bez pomocy, bez wsparcia. Przetrwaliśmy. Teraz jesteśmy dorośli, jest Doktorek, jest terapeutka, są leki, są instytucje. Czasami jeszcze troszkę zdarza nam się w to wątpić, ale prawda jest taka, że razem jesteśmy po prostu kurewsko silni. :)

ps. zapraszam na mojego głównego bloga oraz do archiwum fotek :)

1 komentarz:

  1. Jesień spowalnia nas w działaniach, takie prawa natury chyba. Mnie tez mniej się chce, mniej siły, cieszy mnie czytanie w fotelu:-)
    To cos, to frezarka, fajne rzeczy można robić!
    Remontu nie zazdroszczę, a przebojów z komisjami wcale!
    Dacie radę, wspólnie niejedno można pokonać!
    O wikarych i proboszczach, to lepiej zmilczę...

    OdpowiedzUsuń