Notka miała być zupełnie inna, ale niestety wyszedł mi mocno osobisty esej, a postanowiłam sobie, że już nie będę się uzewnętrzniać w publicznych miejscach w necie.
Zresztą ile do wuja pana można to wałkować...
Wnioski z ostatnich dni mam dwa.
Pierwszy - czemu dziwię się, że mój mózg to zgniła gąbka, skoro przez mnóstwo czasu zajmuję się głupotami, szczególnie social mediami? O forach tak nie napiszę, bo pisanie i czytanie mojego forum Schizotypowo jest dla mnie pomocne i konstruktywne. Mam tam fajnych ziomków "z branży", to są ludzie, którzy przeżywali i przeżywają to co ja, mają tę samą diagnozę, podobne problemy, cieszę się, że mogę dawać im takie miejsce gdzie mogą w spokoju i bezpiecznie pisać o tym co się dzieje w ich głowach. Że stworzyłam przyjazne miejsce, do którego ludzie chcą wracać.
Ale Facebook i te inne pierdy? Szukam "miłości" matki i ojca na FB, na Instagramie, na forach, na blogach, ale tam jej nie znajdę, bo po prostu jej nie ma w tych miejscach. Od głównych zainteresowanych też już jej nie dostanę - ojciec nie żyje, a moja mama nie umie w dojrzałą miłość do dojrzałej córki. Muszę się z tym pogodzić, wybaczyć i pójść swoją drogą. Samotna, zaszczuta i opluta mała dziewczynka wewnątrz mnie niestety ciągle jeszcze płacze, a ja nadal nie umiem ukoić jej bólu...
Mam ukochanego, jesteśmy razem już 3,5 roku, to bardzo dużo mi daje, ale jeszcze minie sporo czasu, zanim nasz związek naprawi 35 lat bagna.
Powinnam więcej rysować i grać, a nie szukać szczęścia w morzu gówna.
A drugi wniosek...
Dzięki rozmowom z moją przyjaciółką w końcu zrozumiałam, że mówienie i tłumaczenie pewnym osobom - rodzinie i znajomym - zawiłości swojej choroby, przeżyć starszych i nowszych i uczuć jest totalnie bezcelowe i bezsensowne. Żaden człowiek, który sam przez to nie przeszedł nigdy nie zrozumie, co to znaczy kiedy przez 30+ lat twój układ nerwowy funkcjonuje w trybie przetrwania. Tak samo jak ja nie zrozumiem nigdy jak to jest być, nie wiem, himalaistą czy wodzem plemienia rdzennej ludności Ameryki Północnej. No i tyle.
Więc próżno tłumaczyć, próżno gadać, złościć się, kląć, produkować, smucić się. Oni i tak gówno zrozumieją, bo znają tylko swoje wąskie szufladki i proste osądy, typu lenistwo, rozpieszczenie, złe wychowanie, chamstwo, zadufanie w sobie, niewdzięczność itp. No i tyle.
Pies ich wszystkich trącał. Trzeba się skupić na tym, co dobre i ważne - na tworzeniu, na graniu, na książkach. Chociaż to czasem jeszcze boli, że nikt nawet nie próbuje cię zrozumieć, za to miewa zastrzeżenia i opinie. Ale niedługo nauczę się stawiać im granice bez wyjeżdżania czołgiem na miasto w celu zabicia muchy (upierdliwej, ale tylko muchy).
No i co jeszcze... Na razie drukarka i frezarka stoją, bo musi przyjechać nowy filament (ma być jutro w paczkomacie). Miś zamówił wczoraj dwie rolki z Rosa 3D, one pozwolą wydrukować kilka modyfikacji do drukarki no i będziemy lecieć dalej. Niestety brak pieniędzy na filament (i nie tylko) to dla nas spory problem... Tak czy owak, jestem dumna z Misia, że tak zajebiście ogarnął frezarkę i jej oprogramowanie i nie poddał się. Dzisiaj wymienił żarówki w aucie, i też działał ile trzeba. Zrobił wszystko bardzo dobrze, bez nerwów i spadku nastroju. :) Bardzo się cieszę, że on wygrywa ze swoją chorobą i idzie mu to mniej boleśnie, niż mi. To pozwala mi wierzyć, że najlepsze jest przed nami. :) Że jeszcze będzie na ten czynsz, whisky i ananasy. :)
A tymczasem zapraszam na mojego bloga po liczny kontent w postaci rysunków, fotek i opisów książek oraz na fotobloga, gdzie wrzucam zdjęcia nowsze i starsze mocno regularnie. :)
To tyle na dziś. :) Fotki dla atencji: